Gabor Maté

Gabor Maté (ur. 6 stycznia 1944 r.) To kanadyjski lekarz pochodzenia węgierskiego. Ma doświadczenie w praktyce rodzinnej i szczególnie interesuje się rozwojem dzieciństwa i traumą oraz ich potencjalnym wpływem na zdrowie fizyczne i psychiczne, w tym chorobami autoimmunologicznymi, rakiem, ADHD, uzależnieniami i wieloma innymi schorzeniami przez całe życie.

Żyj autentycznie - bycie miłym cię zabije.

 

Pozwólcie, że opowiem wam o mojej przyjaciółce z Calgary. Nazywa się Shannon Duke i ma teraz 48 lat. W wieku 37 lat zdiagnozowano u niej nowotwór piersi czwartego stopnia. Czwarty stopień oznaczał, że nowotwór, zanim został zdiagnozowany, zaatakował już jej kości. W tamtym czasie miała dwójkę dzieci, w wieku 1 i 3 lat, miała męża, dobrze prosperującego biznesmena. Sama miała wysokie stanowisko w Microsofcie w Calgary i wtedy zostaje zdiagnozowana. Ma perfekcyjne życie, małżeństwo, dom i zostaje zdiagnozowana.

 

Była zdrowa, aktywna fizycznie, zawsze jadła zdrowo. Diagnoza to nowotwór piersi czwartego stopnia. I przechodzi transformację. Otrzymuje najlepsze medyczne porady, jakie może otrzymać w Ameryce Północnej. Podróżuje do Nowego Jorku i wiele innych miejsc. Otrzymuje najlepszą medyczną opiekę, ale i tak dają jej jeden rok życia, taka jest prognoza. Czwarty stopień, nawet przy opiece medycznej oznacza "umrzesz w ciągu roku".

 

Rok temu o tej porze, w lutym, tylko rok temu, Shannon wyjechała do Napa Valley w Kalifornii ze swoimi przyjaciółmi, aby świętować 10-lecie przeżycia i jej czterdzieste siódme urodziny. Transformacja, którą przeszła, kiedy została zdiagnozowana i zaczęła zwracać uwagę na pewne rzeczy, zdała sobie sprawę, że jej życie nie jest jej życiem, ponieważ była wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie. A jej odpowiedź na przemoc, jak w przypadku wielu dzieci, że tu nie chodzi o dorosłych, a chodzi o mnie. Jeżeli przytrafia mi się okropna sytuacja, to muszę być bardzo złym człowiekiem. Muszę więc być dobra, żeby to wynagrodzić. Muszę być dobrą córką, która o tym nie wspomina, żeby nie przeszkadzać, dobrym pracownikiem, dobrą uczennicą, dobrą żona, która nie wspomina o uzależnieniu męża, żeby znowu nie mącić.

 

Kiedy zostaje zdiagnozowana i decyduje o tym, że chce żyć, mówi "do diabła z całą tą perfekcją i dobrocią", konfrontuje swoją rodzinę na temat znęcania, które znosiła, konfrontuje się ze swoim mężem i zaczyna żyć autentycznie… i rzuca swoją pracę, przez którą nie czuła się sobą, która nie wyrażała tego, kim jest. Jedenaście lat później, nowotwór dalej znajduje się w jej kościach, lecz jest kompletnie nieaktywny. Ona wie jednak, że jeżeli chce żyć, to musi pozostać autentyczna.

 

Wierzę, że wiele takich problemów jest odwracalnych, nie oferuję tutaj nikomu lekarstwa, jednak Shannon przeszła długą drogę, którą codziennie kontynuuje pracę nad nią, Codziennie wykonuje duchowe praktyki, które ignorowała przez te wszystkie lata, przykłada uwagę do siebie, oczyszcza rzeczy. Jest okazem zdrowia. Czasem robimy razem warsztaty. Są sposoby, aby to osiągnąć, jednak wymaga to poświęcenia i może to zagrozić naszym związkom i relacjom, więc to zawsze twoja decyzja.


Jak nie schrzanić własnych dzieci, wywiad z Gabor Mate

 

Wiem, że masz o tym całą książkę. I zamawiam ją dziś wieczorem na Audiable. Ale na co warto zwrócić uwagę, jeśli chodzi o moją relację z moimi dziećmi, to że pierwsza lekcja szczęścia jest najwspanialszym prezentem, jaki mogę im dać. Pierwsze siedem lat jest bardzo ważne.

 

[GM] Tak naprawdę... Pierwsze siedem lat jest decydujące. Powiedziałbym, że pierwsze trzy lata są najistotniejsze. Mówię też ludziom, robisz wszystko dobrze przez pierwsze trzy lata, możesz być spokojny. Jeśli nie zrobisz wszystkiego jak trzeba przez pierwsze trzy lata, będziesz stosować środki zaradcze lub wychowywać przez dziesiątki lat. I tak to właśnie działa...

 

Pierwsze trzy lata. Mnie zostało sześć miesięcy z moim pierwszym synem, Geytanem.

 

[GM] Cóż, jestem pewien, że nie schrzaniłeś wszystkiego.

 

A jak by to wyglądało, gdyby to się schrzaniło? I skąd byś wiedział?

 

[GM] Cóż, więc... Otóż po pierwsze, wiedziałbyś po tym, że nie odpoczywam, spędzając czas z moim synem. Więc nie wiem, jak być z nim. Nie wiem, jak być dla niego. I wiesz, ja miałem ten problem. I zawsze, gdy nie potrafiłem intelektualnie zaangażować moich dzieci, czekałem, aż dorosną i wówczas będziemy mieli coś wspólnego. Ale nigdy nie mogłem z nimi osiągnąć zwykłego aktu bycia czy dzielenia się, stanu bycia. I co ciekawe, patrzę na moich braci i są oni tak wspaniali dla małych dzieci. Są po prostu dla nich, zupełnie spontanicznie. Ja nigdy nie wiedziałem, jak to zrobić, wiesz.

 

Więc kiedy jesteś zajęty czekaniem, aż będą wystarczająco dorosłe, by z nimi porozmawiać i je zaangażować, już straciłeś szansę. Już straciłeś...

 

[GM] straciłeś ją, bo nie rozwinąłeś..., bo ich prawdziwa relacja nie zależy od słów, zależy od twojej możliwości bycia z nimi.

 

Mogę po prostu wyczuć od ciebie tę energię, jestem po prostu z tobą... - Tak. - ...i jestem tu. I cieszę się z twojej obecności.

 

[GM] I zapraszam cię, byś istniał przy mnie, i cieszę się, że mam cię przy sobie. To tego dziecko potrzebuje od rodzica.

 

I to również mowa ciała, i wszystko, wszystko.

 

[GM] I energia, którą wydzielasz.

 

I one ją czują?

 

[GM]Jak najbardziej ją czują. Nie potrafią jej nazwać, ale ją czują.

 

Okej, i to już zaczyna tam zmieniać ich osobowość.

 

[GM] To kształtuje ich osobowość.

 

Tak to jest te pierwsze kilka lat. A więc czekałeś, by nawiązać intelektualny kontakt, co ma sens. Zawsze się mówi, że matki tworzą inną więź, a ojcowie to tylko inny sposób i anachronizm...

 

[GM] Matki tworzą inną więź, ale tylko dlatego że matki są obecne ze swoimi dziećmi. Gdzie ojcowie zwykle odwiedzają dzieci. W sensie... Wiesz, ojciec idzie normalnie do pracy i zachodzi do domu na kilka godzin, a potem znów znika następnego ranka. Ci ojcowie, którzy zostają w domu ze swoimi dziećmi, uczą się, jak być matkami dla swoich dzieci. Więc to nie jest kwestia płci, to kwestia relacji. A matki pozwalają sobie na to, żeby dzieci ją "ćwiczyły". Podczas gdy ojcowie narzucają dziecku własne oczekiwania. To nie jest coś uniwersalnego, mówię ogólnie. Więc ci ojcowie, którym szczęście sprzyja, jak w cywilizowanych krajach, gdzie rodzice dostają urlop ojcowski, ci ojcowie uczą się odnosić się do swoich dzieci w inny sposób niż przeciętni ojcowie gdzieś indziej. Możemy się trenować, ale musimy stawić się na trening.

 

Tak. Ja sam... Ja sam czasem o tym myślę. Zdarzało mi się być w sytuacji, że on ma rok, dwa lata i myślę sobie, nie wiem, co ja tu mam robić, nie chcę tu być I po prostu mówiłem sobie, oddychaj i po prostu bądź tu dla niego. Nawet jeśli on się bawi, po prostu tam bądź żeby... Jak mówisz...

 

[GM] Co masz na myśli przez "nawet jeśli się bawi"?

 

Jeśli robi coś, w czym zdaje się, że nie uczestniczę.

[GM] Ale uczestniczysz. To twoja obecność daje mu poczucie, że może bezpiecznie sam się bawić. Dziecko, które się stresuje, nie może samo się bawić. Albo będzie to robiło w ramach ochrony samego siebie. Tak naprawdę jak się spojrzy na bawiące się zwierzęta, młode bawią się cały czas. Zabawa jest przygotowaniem do życia, ale ma miejsce w obecności rodziców, zapewniającej bezpieczeństwo.

 

Racja, zatem jesteśmy przy nich, by dać im czas, aby w ten sposób rozwinęły się razem z innymi dziećmi.

 

[GM] Jesteśmy, by dać im tę przestrzeń.

 

Okej, więc niektóre podstawowe lekcje, dające dar szczęścia to bądź obecny. Nawet jeśli nie możesz komunikować się z nimi werbalnie, nie jest to nawet najważniejsze, po prostu bądź.

 

[GM] Nawet nie jeśli nie możesz się naprawdę komunikować, ponieważ dziecko dwumiesięczne, trzymiesięczne, sześciomiesięczne i tak nie rozumie słów. Więc komunikacja odbywa się na znacznie głębszym poziomie.

 

Okej. Nazwa tej książki, jeśli ludzie będą chcieli ją zdobyć?

 

[GM] Tytuł książki o rodzicielstwie, która do tego nawiązuje "Więź. Dlaczego rodzice powinni być ważniejsi od kolegów". Była ona opublikowana w ponad 20 językach, a w Anglii będzie opublikowana w styczniu. I to, o czym ona traktuje, to że w naszej kulturze dzieci zawsze muszą się przywiązywać, muszą się z kimś łączyć, bo bez tego połączenia nie przetrwają. I w grupach łowców-zbieraczy, w których istoty ludzkie ewoluowały, jest to przywiązanie do dorosłych. I nie tylko do jednego czy dwóch dorosłych. Ale do całego grona wychowujących je dorosłych.

Natomiast w naszej kulturze pozbawiliśmy dzieci w dużej mierze obecności rodziców i umysł dziecka nie może sobie poradzić z pustką, kiedy brakuje obiektu przywiązania. I przy nieobecności rodzica bądź dorosłego opiekuna, dziecko zapełni tę pustkę grupą rówieśniczą. Wówczas dzieci stają się bardziej przywiązane do grupy, niż jest to dla nich zdrowe, i ich rówieśnicy stają się ich modelami i mentorami, i ich szablonami tego, jak się zachowywać, jak chodzić, jak mówić. I gdy to się dzieje, odsuwają się one od rodziców. Bo są bardziej, dużo bardziej przynależne do grupy rówieśniczej, która wyznaje inne wartości niż rodzice, i umysł dziecka nie radzi sobie z tym wyzwaniem. Więc umysł dziecka tak naprawdę wybierze grupę rówieśniczą, a nie rodzicielską, a co z tego wynika, można zobaczyć na Facebooku i można to zobaczyć w nastoletnich gangach, i można to zobaczyć w rosnącej frustracji rodziców, którzy stracili swoją rodzicielskość, ponieważ myślą, że ta rodzicielskość bierze się z faktu, że mają odpowiedzialność i siłę, i mądrość. Nie pochodzi z tego. Rodzicielskość bierze się z pragnienia twojego dziecka, by do ciebie przynależeć. Kiedy dziecko ciągnie do tego, by przynależeć do swojej grupy rówieśniczej, bo wyciągnęliśmy je z jego naturalnego środowiska, tracimy rodzicielskość. Co wtedy robimy? Podnosimy presję. Tracimy autorytet, więc stajemy się bardziej autorytarni, a im bardziej autorytarni się stajemy, im większą wywołujemy presję, tym bardziej dziecko się opiera. I wówczas traktujemy ich opór jako buntownicze zaburzenie i nazywamy krzykliwymi i złymi, i nieposłusznymi dziećmi. A one robią tylko to, co wynika z dynamiki ich przywiązania. Więc jeśli chcemy zdyscyplinować dzieci, musimy uczynić je naszymi uczniami. A uczeń to nie ktoś, kto się ciebie boi. Uczeń to ktoś, kto cię kocha i chce do ciebie przynależeć i podążać za tobą. Zatem dyscyplina jest czymś przeciwnym do kary.

 

I w jaki sposób robisz to ze swoimi dziećmi?

 

[GM] Cóż... Po pierwsze, musisz zdać sobie sprawę, że najważniejszym szablonem, a tak naprawdę podstawowym szablonem, dla rozwoju emocjonalnego dziecka, jak również zdrowego fizjologicznego rozwoju mózgu, jest wychowawcza relacja ze wzajemną reakcją rodziców. To jest szablon dla fizjologicznego rozwoju mózgu i zdrowego operacyjnego rozwoju, i rozwoju psychicznego. Oznacza to, że jeśli zrobisz coś, co osłabia relację z dzieckiem, tak naprawdę osłabi to jego rozwój, ponieważ sprawia, że czuje się zagrożone, a dzieci w sytuacji zagrożenia, czy w obronnym trybie: walcz lub uciekaj, w którym to trybie niczego się nie uczą, zaczynają się bronić. Więc za każdym razem używałem tej relacji przeciwko dziecku. Mam zatem dwulatka, który jest zdenerwowany, i większość psychologów i ekspertów powie ci, czas minął. Innymi słowy, co ci mówią, to abyś porzucił relację z dzieckiem jako sposób grożenia mu. Bo ta groźba sprawi, że dziecko się do ciebie dostosuje. Cóż, dziecko może tymczasowo się do ciebie dostosować, ale czego je nauczyłeś? Nauczyłeś je, że wasza relacja opiera się na warunkach. Że zaakceptujesz je tylko, jeśli cię zadowoli. Co więcej, nauczyłeś je, że relacja jest niestabilna i nieoparta na zaufaniu. I nauczyło się, że nie jesteś dla niego dostępny, kiedy jest najbardziej smutne, bo dlaczego tak się zachowuje, dlaczego jest w takiej furii? Bo jest czymś sfrustrowane, bo jest na coś złe, bo nie jest szczęśliwe. I mówisz mu, kiedy jesteś najbardziej nieszczęśliwy, właśnie wtedy jestem dla ciebie najmniej dostępny. I oto jak rodzice są uczeni rodzicielstwa. Co więcej, rodzice są uczeni, by nie zwracać uwagi, gdy dziecko płacze. Niech to prześpią. To kompletnie niezdrowe. Bo jeśli nie zwrócimy uwagi, czego uczy się dziecko? Że ich emocje nie mają znaczenia. Oto, czego się uczą. Dokładnie przeciwnie do tego, czego chce nauczyć każdy kochający rodzic. A więc psychologia rodzicielska w tej kulturze stała się psychologią przeciwko dziecku.


Autentyczność a przywiązanie

 

Kiedy dziecko przychodzi na świat, ma dwie potrzeby. Pierwszą z nich jest potrzeba przywiązania. Przywiązanie to kontakt, więź, miłość. Bez tego dziecko nie przeżyje. Żadne dziecko, czy to z rodziny ssaków, czy nawet ptaków, nie przeżyje. Tak więc, gdy tylko wyjdziemy poza poziom gadów, kiedy te się wykluwają, ich matka jest już dawno z dala od nich, a noworodek albo przeżyje, albo umrze. Nie ma tu przywiązania do postaci rodzica. Gdy już dojdziemy do poziomu ptaków, pisklę musi budować przywiązanie do rodziców. Rodzice muszą być przywiązani do dziecka. W przeciwnym razie niemowlę po prostu nie przeżyje. Jeszcze bardziej widać to u ssaków, a przede wszystkim u ludzi, ponieważ jesteśmy najmniej rozwiniętymi, najmniej dojrzałymi, z najsłabiej rozwiniętymi mózgami i najbardziej zależnymi przez najdłuższy okres ze wszystkich stworzeń we wszechświecie. Zatem potrzeby w zakresie przywiązania są ogromne i pozostają bardzo ważnymi przez całe życie, ponieważ musimy budować przywiązania, aby tworzyć społeczeństwo, grupy społeczne, bez których nie jesteśmy w stanie przetrwać. Tak więc przywiązanie jest ogromną potrzebą. Musimy nawiązywać kontakty, przynależeć, być kochanym oraz kochać. To jedna z podstawowych ludzkich potrzeb.

 

Ale mamy też inną potrzebę, a mianowicie potrzebę autentyczności. Autentyczność, jak już wcześniej wspomniałem, to zdolność interpretowania tego, co czujemy, pozostawania w kontakcie z naszymi ciałami i wyrażania tego, kim jesteśmy oraz do manifestowania tego, kim jesteśmy poprzez nasze działania oraz relacje z innymi.

Dlaczego tak jest? Cóż, wyobraźcie sobie człowieka w okresie ewolucji, który nie ma kontaktu ze swoim ciałem oraz przeczuciami. Jak długo byłby w stanie przetrwać w dziczy? Tak więc autentyczność jest kolejną bardzo istotną potrzebą przetrwania.

 

Wspaniale. Na razie wszystko wygląda dobrze. Ale co dzieje się z dzieckiem, gdy potrzeba przywiązania nie jest zgodna z potrzebą autentyczności?

 

Innymi słowy, jeśli będę autentyczny, zostanę odrzucony przez rodziców. Jeśli będę czuć to, co czuję i wyrażać to, co czuję, oraz obstawać przy swojej prawdzie, moi rodzice mogą sobie z tym nie poradzić. Rodzice, nieświadomie, wysyłają takie sygnały bez przerwy. Nie dlatego, że chcą, nie dlatego, że nie kochają dziecka, nie dlatego, że nie robią wszystkiego, co w ich mocy. Ale ponieważ sami są stłumieni, przeszli jakąś traumę, cierpią, bądź żyją w stresie. Ja sam bardzo często wysyłam takie sygnały swoim dzieciom, wierzcie mi, bez żadnego świadomego pragnienia, aby to robić. W rzeczywistości jest to zupełne przeciwieństwo tego, co chciałbym im przekazać. Ale to, że nie są akceptowani tacy, jacy są, z emocjami, jakie odczuwają, to przesłanie, jakie otrzymały moje dzieci, kiedy były małe. I większość dzieci w naszym społeczeństwie otrzymuje podobne sygnały.

 

Teraz, co robi z tym dziecko? Cóż, jeśli zrezygnuję z przywiązania na rzecz autentyczności, stracę relacje, od których zależy moje życie. Dlatego nie ma tu żadnych wątpliwości. Stłumiona zostaje nasza autentyczność, nasze emocje. A kiedy mamy 25, 30 lub 35, 40 lat, okazuje się, że nie wiemy, kim jesteśmy.

Ktoś zapyta co czujemy, na co my odpowiadamy: "Nie mam pojęcia". Ile razy zdarzyło wam się mieć silne przeczucie, które zignorowaliście? Ignorujemy je, po czym wpadamy w kłopoty. Tłumaczy nam to, co się stało. A mianowicie, w pewnym momencie odkryliśmy, że pozostawanie w kontakcie z naszymi przeczuciami było zbyt kosztowne pod względem naszych relacji opartych na przywiązaniu.

 

Zatem staje się to nie naszą pierwszą naturą, ale drugą naturą. Tłumić nasze uczucia, stracić kontakt z samym sobą i stłumić własne przeczucia. A później płacimy za to w formie uzależnienia w postaci choroby psychicznej bądź jakiejkolwiek innej choroby fizycznej. Wszystko to zaczęło się od tego tragicznego konfliktu, w którym dzieci nigdy nie powinny być, a jednak nieustannie są konfrontowane. Między autentycznością z jednej strony a przywiązaniem z drugiej. I nawet jako dorośli, bardzo wielu ludzi cierpi, ponieważ chcieliby być sobą, ale boją się, ponieważ wiedzą, bądź obawiają się, że jeśli będą sobą, stracą ważne dla nich relacje oparte na przywiązaniu.


Dlaczego więź jest ważna.

Jednym z podstawowych elementów ludzkiego życia i najważniejszym czynnikiem dla rozwoju i w ogóle istnienia człowieka jest przywiązanie. Więź z drugim człowiekiem. Umiejętność bycia z drugim człowiekiem, rozumienia go i postrzegania go takim, jakim jest, akceptowania go takim, jakim jest i bezwarunkowego zapraszania go do swojego życia takim, jakim jest. Tym właśnie jest miłość.

 

A co się dzieje, kiedy człowiek dorasta w domu, w którym ojciec lub matka nieustannie popada w furię? Taka osoba potwornie boi się gniewu. Nie potrafi go znieść. Wzmaga w niej zbyt wiele lęku. Dowiedziałem się, że nieważne, czy chodzi o fizyczne schorzenie, uzależnienie, chorobę psychiczną czy jakiekolwiek inne zaburzenia rozwojowe u dzieci, których wzrost obserwujemy obecnie w Ameryce Północnej, miliony dzieci otrzymują leki pobudzające na ADHD, pół miliona dzieci w naszym kraju zażywa leki przeciw psychotyczne nie dlatego, że zmaga się z psychozą, a dlatego, że my po prostu nie wiemy, co robić. Mówiąc my, mam na myśli lekarzy, nauczycieli, rodziców, którzy nie wiedzą, jak radzić sobie z zachowaniem dzieci bez leków. A jest to tak naprawdę eksperyment, bo nie mamy pojęcia, jakie mogą być długotrwałe efekty leków przeciw psychotycznych stosowanych na rozwijającym się mózgu dziecka.

 

Podejście jest zawsze takie samo, na przykład, jeżeli ktoś cierpi na reumatyczne zapalenie stawów, jak mu pomożemy? Damy mu leki steroidowe. Podamy mu środki immunosupresyjne, bo przy reumatycznym zapaleniu stawów układ odpornościowy zaczyna atakować organizm. Chcemy więc stłumić układ odpornościowy, aby przestał atakować organizm gospodarza. Co robimy z ADHD? Cóż, w mózgu coś się dzieje. Zmieniamy więc chemię mózgu, podając pacjentowi leki pobudzające, które faktycznie mogą przynieść jakieś korzyści. Jednak nasza odpowiedź na wszystkie te problemy, czy to fizyczne, czy psychiczne, czy rozwojowe, czy problemy z zachowaniem, jest zawsze reaktywna. Zawsze reaktywna. Tak jakby reagujemy na objawy. Gdzieś w Stanach był taki przypadek, nieodosobniony swoją drogą, gdzie ośmio-, dziewięcio- czy dziesięcioletnie dziecko zostało wyprowadzone ze szkoły w kajdankach przez pracownika ochrony. To samo wydarzyło się też w Kanadzie. Reagujemy po prostu na zachowania, a w przeciwieństwie do B.K., który powiedział kiedyś: "Cóż, trauma to coś złego. Znajdźmy jakieś rozwiązanie", moje podejście jest zupełnie inne. To znaczy, na miłość boską, przyjrzyjmy się temu problemowi. Zwróćmy na niego uwagę. Bądźmy jego świadomi. Zobaczmy, jak powstaje. I dopiero wtedy, z takim zrozumieniem, możemy znaleźć rozwiązanie.

 

Amerykański psychiatra Thomas Hora powiedział: "Kiedy znajdziesz "co", będziesz wiedział "jak"", a w Ameryce Północnej bardzo skupiamy się na "jak", rzadko na "co". My tak naprawdę nie rozumiemy tych wszystkich rzeczy. Nie przyglądamy im się wystarczająco dogłębnie. Reagujemy po prostu na symptomy, zachowania, manifestacje, które sprawiają kłopoty, które nam się nie podobają, które są patologiczne. Ale nie szukamy ich źródła. Odkryłem, że patrząc na zaburzenia psychiczne, depresję, zaburzenia lękowe, PTSD, ALS, raka, reumatyczne zapalenie stawów, problemy z zachowaniem, to wszystko sprowadza się do jednej rzeczy, a jest nią wpływ stresu doświadczonego we wczesnym dzieciństwie na jednostkę. A ten stres powstaje w kontekście społecznym.

 

Etiologia zachodniej medycyny, która oddziela umysł od ciała, która nie rozumie, że fizyczne objawy wynikają z wieloletnich schematów emocjonalnych i stresu doświadczanego we wczesnym dzieciństwie, których wynikiem jest właśnie choroba, w związku z czym, jeśli pacjent zmieniłby swoją relację z emocjami, sposób, w jaki funkcjonuje w życiu i przyjrzał się temu, jak automatycznie reaguje stresem oraz temu, w jakich relacjach się znajduje, co robi i jak czuje się ze sobą, mogłoby to znacząco wpłynąć na przebieg jego choroby w pozytywnym sensie. Innymi słowy, należy się sobie przyjrzeć, ale tego typu rzeczy są absolutnie ignorowane w mojej profesji, mimo przeważających dowodów, to po prostu nie wchodzi w rachubę.

 

Powiedzmy, że mamy dwuletnie dziecko, jesteśmy jego rodzicem i ono się na nas złości. Notabene, jeśli nasze dwuletnie dziecko nigdy się na nas nie złości, to robimy coś nie tak, bo ono nie powinno zjeść tego drugiego ciastka przed obiadem. I dlaczego to dziecko miałoby się nie złościć? No bo jeśli my czegoś chcemy i nie możemy tego dostać, to jesteśmy sfrustrowani. Dziecko również jest sfrustrowane. Jednak co by było, gdyby to dziecko dorastało w domu, w którym ojciec i matka nieustannie wybuchaliby gniewem? Bałoby się tego uczucia złości. Nie potrafiłoby go znieść. To wiąże się ze zbyt dużym lękiem. W ten sposób mniej lub bardziej otwarcie wysyłamy takiej córce sygnał, że grzeczne dziewczynki się nie złoszczą. Dziecko rozumie z tego tyle, że dziewczynki, które się złoszczą, nie zasługują na miłość. W jaki sposób taka dziewczynka radzi sobie z tą sytuacją? Dostosowuje się, tłumiąc swój gniew. W ten sposób może utrzymać relację z rodzicem, bo jednym z podstawowych elementów ludzkiego życia i najważniejszym czynnikiem dla rozwoju i samego istnienia człowieka jest przywiązanie. Więź z drugim człowiekiem. Jako niemowlęta jesteśmy niezwykle bezbronni, bardziej niż jakiekolwiek inne stworzenie, a w dodatku pozostajemy bezbronni dłużej niż jakiekolwiek inne stworzenie. Dlatego bez tej relacji opartej na przywiązaniu po prostu nie możemy funkcjonować. Nie możemy bez niej żyć. Ona jest nam niezbędna do życia. W ten sposób na przestrzeni życia rozwinęliśmy się jako gatunek uzależniony od przywiązania. Przywiązania w znaczeniu grawitacyjnej siły przyciągającej do siebie dwa ciała. Najczęściej nazywamy to miłością, kiedy ktoś zajmuje się kimś, ktoś przytula kogoś i ktoś jest przytulany. Grawitacja sama w sobie jest siłą przywiązania. Mówię tu o fizycznej grawitacji. Ona przyciąga do siebie dwa ciała. Grawitacja dosłownie sprawia, że świat kręci się wokół słońca, czyż nie? Dlatego kiedy mówimy, że miłość sprawia, że świat się kręci, jest to prawda na najbardziej podstawowym, fizycznym poziomie. Jest to również prawdą z psychologicznego punktu widzenia.

 

Mówiąc o miłości, nie mam na myśli emocji, którą rodzic odczuwa wobec dziecka, bo zakładam z góry, że wszyscy rodzice kochają swoje dzieci i mimo, że ciężko to sobie wyobrazić, to nawet rodzice, którzy stosują wobec swoich dzieci przemoc, również je kochają. Nie wiedzą po prostu, w jaki inny sposób mogliby im tę miłość okazać, bo odgrywają programy, które zakodowali sobie we własnym dzieciństwie. Mówiąc o miłości nie mam więc na myśli emocji. Chodzi mi o umiejętność bycia z drugim człowiekiem, rozumienia go i postrzegania go takim, jakim jest, akceptowania go takim, jakim jest i bezwarunkowego zapraszania go do swojego życia takim, jakim jest. Tym właśnie jest miłość. Jako rodzic mogę przyznać, że sam absolutnie nie potrafiłem dać tego moim dzieciom, bo jako dorosły wciąż nie radziłem sobie z tym, co wydarzyło się w moim dzieciństwie. Kiedy dzieci nie dostają tego bezwarunkowego, jak określił to Carl Rogers, szacunku czy bezwarunkowego zaproszenia do bycia po prostu tym, kim są, muszą się jakoś do tego dostosować. A dlaczego muszą się dostosować? Ponieważ potrzebują tej relacji opartej na przywiązaniu, nie mogą bez niej żyć. Bez przywiązania nie da się przeżyć. W związku z tym, musimy się jakoś dostosować.

 

Jeśli dziecko dostaje komunikat, że nie jest mile widziane, kiedy się złości, wtedy przestanie się złościć. I to nie jest tak, że ta złość zniknie, dziecko po prostu ją stłumi. To nie jest świadome zachowanie. To automatyczna reakcja mózgu. A co się dzieje, kiedy tłumimy złość na dłuższą metę? Zaczynamy tłumić nasz układ odpornościowy. Wiele badań to potwierdza. Układ odpornościowy albo przestaje wtedy działać, albo obraca się przeciwko nam w formie choroby autoimmunologicznej. W skrócie, jest to źródłem wielu chorób fizycznych, oczywiście nie jedynym, ale jest to znaczący czynnik, który w zachodniej medycynie jest po prostu całkowicie ignorowany, pomimo ogromu dowodów.

 

Chodzi mi o to, że kiedy pojawia się jakaś strata emocjonalna, przekłada się ona na biologię. Nie jest więc tak, że mamy osobno biologię, i osobno emocje - biologia i emocje są ze sobą nierozerwalnie połączone. To, co dzieje się na płaszczyźnie emocjonalnej, nieuchronnie będzie przejawiać się na płaszczyźnie biologicznej. Straty emocjonalne przekładają się więc na biologiczne reakcje naszego organizmu.