Sue Whitcombe
Dr Sue Whitcombe jest psychologiem-doradcą pracującym z rozwiedzionymi rodzinami. Jej etosem jest praktykowanie ze współczuciem i kreatywnością, przy jednoczesnym włączeniu do swojej pracy solidnej teorii psychologicznej i dowodów. Sue szuka tej nieuchwytnej równowagi – docenia życie jako wędrowna babcia mieszkająca w kamperze, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem, aby poprawić życie dzieci i rodzin.
Czy jesteś wystarczająco dobrym rodzicem?
To moi rodzice. Pobrali się 57 lat temu. Poznali się, kiedy mieli po 14 lat, a ja urodziłam się, kiedy mieli 19. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że nie mieli lekko. Mój tata był wtedy na stażu i mieliśmy bardzo mało pieniędzy. Żeby wam to lepiej zobrazować powiem, że mamie było szkoda ugotować jajko. Mamy tu więc dwoje nastoletnich rodziców z noworodkiem w szalonych latach 60.
Jak udało im się sprostać wymaganiom tego małego człowieka, tak od nich zależnego?
Skąd wiedzieli, jak być dobrymi rodzicami? Jak pomogli swojemu dziecku?
Jak każdy rodzic powinien pomóc swojemu dziecku, aby wyrosło na zdrowego, sprawnego, rozsądnego dorosłego?
Jestem tu, przeżyłam, więc zakładam, że jednak zrobili coś dobrze, ale ciekawi mnie właśnie, co dokładnie zrobili dobrze i co wszyscy inni rodzice na świecie robią dobrze. Jestem psychologiem i pracuję z rodzinami. Nie ze szczęśliwymi, a z rozbitymi rodzinami, rodzinami w separacji, rodzinami w naprawdę trudnych sytuacjach. Pracuję z rodzinami, w których mama, tata lub jedno czy więcej dzieci doświadczyli traumy, cierpienia czy jakiejś psychicznej krzywdy. Pytania o wychowywanie dzieci są więc dla mnie niezwykle istotne.
Kiedy miałam dwa lata przeprowadziliśmy się z rodzicami do Bridgend. Mama i tata wyznawali podobne wartości i wspierali siebie nawzajem, to były dosyć tradycyjne wartości w tamtych czasach. Mój tata wierzył, że jego rolą jest zapewnienie rodzinie bytu, dlatego pracował bardzo ciężko. Pracował w ciągu dnia, a nocami chodził do szkoły, dlatego nie pamiętam, żebym spędzała z nim zbyt wiele czasu jako dziecko.
Pamiętam za to jedno przyjęcie urodzinowe. Nie wiem, czy to były moje trzecie, piąte czy siódme urodziny, ale pamiętam fakt, iż mojego taty tam nie było. Bardzo mnie to zabolało. Tak bardzo, że wróciłam do tego na terapii ponad 35 lat później. Z perspektywy małego dziecka widziałam to tak, że tata nie kochał mnie na tyle, żeby pojawić się na moich urodzinach. W tym wieku postrzegamy siebie jako centrum wszechświata naszych rodziców. Co mogłoby być ważniejsze ode mnie?
Musiał zarobić na nasze utrzymanie i zapewnić nam dach nad głową. Małe dzieci nie myślą jednak o takich sprawach. Kiedy już spędzaliśmy czas razem, tata uwielbiał się ze mną bawić. Naprawdę dużo się ze mną bawił. To była taka prawdziwa, hałaśliwa zabawa w przepychanki, która jest bardzo ważna dla zdrowego rozwoju z wielu powodów. Ganialiśmy się, łaskotaliśmy i przepychaliśmy. Czasami przepychał się ze mną i moją siostrą jednocześnie, byłyśmy bardzo podekscytowane i niezmiennie któraś z nas obrywała trochę za mocno. Często pojawiały się łzy. Pamiętam wiele takich sytuacji, kiedy w złości krzyczałam: Nienawidzę cię, tato!
Z kolei patrząc na własne rodzicielstwo, moja córka przypomniała mi ostatnio o jednej sytuacji, kiedy straciłam do niej cierpliwość. Pakowałam nas wtedy na wakacje, a bardzo tego nie lubię i łatwo jest mnie wtedy zdenerwować, no i córka zapytała o coś, ja nie odpowiedziałam, więc zapytała ponownie, a ja nadal milczałam. W końcu odwróciłam się do niej i powiedziałam: Odczepisz się w końcu?! Więc zrobiła to, wyszła z domu, poszła gdzieś i nie wracała bardzo długo. Potwornie się martwiłam. Pisałam do niej i dzwoniłam, ale nie odpowiadała. Ojciec wziął samochód i poszedł jej szukać, bez skutku. W końcu wróciła do domu. Ostatnio przyznała mi, że wróciła wtedy dlatego, że musiała skorzystać z toalety. Nie wzięła ze sobą telefonu i kiedy spojrzeliśmy na niego, było tam 37 nieodebranych połączeń ode mnie.
Kiedy dzieci dorastają, mogą czasami krzyczeć, mogą się na nas złościć. Mogą pojawić się kłamstwa, bunt, protest, kiedy każemy im coś zrobić. Łamią wtedy zasady i sprawdzają, ile im wolno. Pamiętam jedną taką sytuację, kiedy byłam z rodziną na basenie, miałam wtedy jakieś 13 lat. Tata wtedy coś powiedział... ależ ja go dzisiaj obgaduję. Powiedział coś, co odebrałam jako krytykę. Zawsze odbierałam wszystko jako krytykę. Czegokolwiek ktokolwiek by nie powiedział, dla mnie to zawsze była krytyka, kiedy miałam 13 lat. Na znak buntu czy protestu – „zasalutowałam”. Pamiętam, że siedziałam później w przebieralni, to trwało dla mnie wieki, wstydziłam się i nie chciałam spojrzeć ojcu w oczy. Kiedy w końcu wyszłam i doszłam do parkingu, tata spojrzał na mnie z rozczarowaniem i nie odezwał się wcale - nie musiał.
Wiem, że wszyscy na tej sali mogliby opowiedzieć podobną historię o jakichś negatywnych doświadczeniach z dzieciństwa. Takie wydarzenia zapadają nam w pamięć dlatego, że są rzadkie, nie są dla nas typowe i mamy też większą skłonność do zapamiętywania negatywnych doświadczeń. Jednak mam też wiele pięknych wspomnień z dzieciństwa i kiedy o nich myślę, te negatywne doświadczenia stają się dla mnie kompletnie nieistotne.
Dzieci rodzą się z mózgami zaprogramowanymi na przywiązanie się do swojego głównego opiekuna. Nawet jeśli ten opiekun nie jest najlepszym rodzicem, jakość tego przywiązania kształtuje dorosłego, którym się ostatecznie stajemy. Kształtuje naszą osobowość, kształtuje naszą umiejętność radzenia sobie z emocjami, to jak myślimy, jak budujemy relacje z innymi. Zdecydowanie kształtuje również to, jak wychowujemy później nasze dzieci.
W latach 50. pediatra i psychoanalityk Donald Winnicott wymyślił pojęcie "wystarczającego rodzica". Doszedł on do wniosku, iż dzieci potrzebują, aby ich opiekunowie co jakiś czas robili coś nie tak, w niewielkim stopniu. Kiedy jesteśmy zmęczeni lub poirytowani, albo kiedy zauważamy, że dzieci się nas nie słuchają, to przywiązanie zostaje lekko naderwane za każdym razem. Może się tak zdarzyć, kiedy rodzice są zmęczeni, mieli ciężki dzień w pracy, mają problemy w związku, być może są w żałobie. Jesteśmy ludźmi, miewamy złe dni, życie jest skomplikowane. Dzieci uczą się wtedy, że rodzice czasami robią coś nie tak, że nie są idealni i to jest w porządku, bo z perspektywy dziecka idealny rodzic może być tak samo szkodliwy jak taki, który je zaniedbuje. Dziecko potrzebuje właśnie takiego wystarczająco dobrego rodzica.
Mamy tu więc do czynienia z systemem wychowywania, który działa najlepiej, kiedy czasami nam coś nie wychodzi i pojawiają się te małe ubytki w więzi. Jednak jest jeszcze jedna niezwykle istotna kwestia dla tego systemu wychowania. Kiedy coś zepsujemy, musimy to naprawić. Nie tylko musimy, ale ten system wręcz tego od nas wymaga. Psychologowie nazywają to reperacją. Musimy reperować te niewielkie ubytki w naszej więzi z dziećmi. Mam takie równanie, które pomaga o tym pamiętać. Najlepsze dla dzieci jest dostrojone do nich rodzicielstwo przez większość czasu plus okazjonalne pęknięcia więzi plus reperacja, a wszystko to w kontekście bezwarunkowej miłości. Kiedy rodzina funkcjonuje według tego równania, z dziećmi jest wszystko w porządku. Uczą się radzić sobie z emocjami, tworzą zdrowe relacje i wyrastają na rozsądnych, dobrze funkcjonujących dorosłych.
Ten system wychowywania działa najlepiej, kiedy rodzice współpracują, wspierają siebie nawzajem, jeśli coś się dzieje i reagują, kiedy jedno z nich ma jakiś problem. A co się dzieje, kiedy rodzice się rozstają? Co się dzieje, kiedy dwoje ludzi przestaje siebie nawzajem kochać i każde z nich idzie w swoją stronę? Co się dzieje z dziećmi w takich rodzinach? Często pojawia się poczucie krzywdy, złość, poczucie zdrady oraz porzucenia, kiedy dwoje dorosłych się rozstaje.
W większości przypadków rodzice są w stanie odłożyć własne uczucia na bok i aktywnie wspierać relację dziecka i drugiego rodzica. Zmiany są trudne, życie staje się zupełnie inne, jednak, kiedy dwoje rodziców wspiera dziecko zapewniając mu miłość i opiekę tak, aby było w stanie utrzymać relacje z obojgiem, te trudności są bardzo szybko pokonywane.
A co się dzieje, kiedy jeden lub oboje rodziców nie są w stanie przełożyć potrzeb dziecka nad swoje? Wróćmy do przykładu, czy pamiętacie tę sytuację, kiedy krzyknęłam: Nienawidzę cię, tato! Wyobraźmy sobie na chwilę, że moi rodzice nie byli razem w tamtym momencie i byłam wtedy u taty, potem wróciłam do domu, byłam oczywiście zdenerwowana i miałam zaczerwienione oczy. I mama zapytała mnie: "Co się stało?", a ja odpowiedziałam: Nienawidzę taty, zabolało mnie, kiedy bawiliśmy się w przepychanki i nie przestał, kiedy o to poprosiłam. Co odpowiedziałaby na to moja mama? Co mogłaby powiedzieć?
"Oj, wiesz jaki on jest, jestem pewna, że bawiliście się świetnie, pewnie śmiałaś się cały czas do momentu, kiedy zaczęłaś płakać, wiesz, że tata nie chciał zrobić ci krzywdy, przecież cię kocha, może wpadniemy do niego, żebyś mogła się z nim pogodzić?".
Jednak mogłaby też powiedzieć:
"O matko, znowu zrobił ci krzywdę, to straszne, to już któryś raz, on chyba cię nie kocha, mnie zresztą też krzywdził, co twoim zdaniem powinnyśmy teraz zrobić?".
"Trochę się o ciebie martwię, kiedy u niego jesteś, może powinnaś przestać się z nim spotykać?".
Co ja jako dziecko, zrozumiałabym z tego, gdyby mama tak do mnie powiedziała? Tata lubi mi dokuczać, poza tym skrzywdził mamę, on chyba jest niebezpieczny, nie muszę się z nim godzić, mogę po prostu przestać się z nim spotykać. Nie muszę spędzać czasu z tatą, jeśli nie chcę.
To jest ten sam tata, jego zachowanie nie zmieniło się ani trochę, kocha mnie tak samo jak wcześniej. Więź została naderwana i trzeba to naprawić, on musi to naprawić, ja potrzebuję, żeby to naprawił, ale jak ma to zrobić, skoro mama nas od siebie oddala?
Spójrzmy jeszcze na tę sytuację z moją córką, kiedy kazałam jej się odczepić, co by było, gdybym w tamtym czasie była w separacji z jej ojcem i wyszłaby wtedy ode mnie i poszła do niego? Mógłby powiedzieć:
"Mama cię wyrzuciła, ale z niej suka, nie umie się tobą opiekować, nie kocha cię tak mocno jak ja, bardzo, bardzo się o ciebie martwię, kiedy u niej jesteś".
"Nie musisz już tego znosić, naprawdę nie musisz, nie musisz do niej chodzić, nie musisz jeździć z nią na wakacje".
"Masz już 11 lat, możesz decydować, gdzie chcesz mieszkać, nie musisz już nigdy odzywać się do mamy, jeśli nie chcesz".
Ja nadal kocham moją córkę. Popełniłam błąd, więź została naderwana, muszę to naprawić, moja córka potrzebuje, żebym to naprawiła. Jedną z najważniejszych zasad w relacjach z ludźmi jest to, że kiedy nawalimy, musimy to naprawić i musimy zrobić to szybko, musimy przeprosić.
W przypadku relacji opartych na przywiązaniu, potrzebą dziecka jest to, żebyśmy to naprawili. Im dłużej ten ubytek w więzi pozostaje, im dłużej konflikt się zaostrza, tym trudniej jest to naprawić i tym większą krzywdę wyrządzamy dziecku.
I nie chodzi tu jedynie o to, że ucierpi nasza relacja z dzieckiem, ucierpi samo dziecko i jego zdolność radzenia sobie z emocjami, myślenia krytycznego, tworzenia zdrowych relacji w przyszłości. Dzieci naprawdę potrzebują, żebyśmy naprawiali te błędy.
Cały czas widuję te schematy zachowania u rodziców, z którymi pracuję. Często nie potrafią oni postawić potrzeb swoich dzieci nad własnymi. Nie potrafią uczynić priorytetu z potrzeby posiadania relacji z drugim rodzicem przez dziecko. Karmią dzieci negatywnymi komunikatami. Przeinaczają wszystko na okrągło, odwracają kota ogonem i źle interpretują doświadczenia dzieci, utrzymują je z dala od drugiego rodzica, uniemożliwiając mu naprawienie błędów. Robią to tygodniami, miesiącami, czasami nawet latami. Stawiają dziecko w tej niemożliwej do zniesienia sytuacji, krzywdząc je w ten sposób i zwiększając ryzyko wystąpienia u niego problemów psychicznych i dysfunkcyjnych relacji w późniejszym życiu.
Kiedy tracicie uczucia do rodzica waszego dziecka, pamiętajcie, że kiedyś jednak go kochaliście i wspólnie stworzyliście tę wyjątkową, niezwykłą, wspaniałą istotę właśnie z miłości. Nauczcie się radzić sobie z poczuciem krzywdy, ze złością, poszukajcie pomocy, jeśli jej potrzebujecie, ale proszę, wspierajcie relację waszego dziecka z drugim rodzicem. Kiedy już nie wychowujecie dziecka razem, proszę, wspierajcie drugiego rodzica w naprawianiu tych błędów i byciu tym wystarczająco dobrym rodzicem.
Skutki alienacji rodzicielskiej dla dzieci.
Często patrząc z zewnątrz, dziecko wydaje się bardzo dobrze funkcjonować. Dobrze sobie radzi w szkole, ma tam kilku przyjaciół, nie wykazuje żadnych objawów depresji. Jednak dzieci są w stanie utrzymywać ten zewnętrzny stan, że wszystko jest w porządku, ponieważ podjęły się drastycznego kroku odcięcia się od połowy swojej rodziny, połowy swojego życia. Ich sposobem na radzenie sobie z tym jest coś, co wcale nie jest świadomie podejmowaną przez nie decyzją, wręcz przeciwnie robią to bardzo nieświadomie, a mianowicie, wiedzą, że nie będą się tak okropnie czuć, jeżeli odetną się od tego rodzica, udaje im się dzięki temu żyć swoim życiem i prawidłowo funkcjonować.
Na dłuższą metę przejawia się to w objawach depresji, mogą zachorować na depresję lub inną chorobę psychiczną, są na to dużo bardziej podatni. Problemy będą występować szczególnie w przypadku nawiązywania relacji i nie chodzi tu tylko o relacje romantyczne, ale również takie w pracy.
W trakcie procesu alienacji zdolność do krytycznej oceny sytuacji znacznie się pogarsza, więc widzą rzeczy jako albo czarne, albo białe. Wkraczają w dorosłość idealizując lub dewaluując rzeczy i ludzi, zmieniając swoją przynależność, nie potrafią stworzyć związku, nie potrafią ufać swojej własnej ocenie, ponieważ do tej pory, w trakcie dzieciństwa, nie wychodziło im to.
Widać zatem na wielu przykładach, że gdy dziecko dojrzewa, wkracza w dorosłość i uda mu się odciąć od alienującego rodzica, gdy wyjadą na studia, zaczną zawierać przyjaźnie, wtedy zaczną dostrzegać, dlaczego ich życie dotąd tak wyglądało. Często słyszy się o dzieciach chcących nawiązać kontakt z rodzicem, z którym nie mieli relacji i którego odtrącili.
Kiedy ujrzą to wszystko z innej perspektywy, tracą czasami relację z rodzicem alienującym. Jest to dla młodocianych duże ryzyko, ponieważ nie wiedzą wcale jak rodzic, którego wcześniej odtrącili na to zareaguje. Nie mają zaufania już co do rodzica, który nimi manipulował i niestety czasami kończy się to tym, że nie ma w ich życiu żadnego z rodziców, a to może być bardzo przerażająca sytuacja dla młodego człowieka.